poniedziałek, 14 września 2015

Rozdział I

1964 rok. Mieszkanie nr 34 na 4 piętrze kamienicy, znajdującej się na samym rogu dwóch głównych ulic. Centrum. Koniec jesieni jest najgorszą częścią roku. Łyse drzewa straszą ludzi przechodzących brudnymi, ponurymi ulicami. Nic tylko strzelić sobie kulkę. Ale ja lubiłem listopad. Był prawdziwy. Pozbawiony kolorów. Szary. Nie warto się oszukiwać. Takie jest życie.
Krople deszczu spływały po szybie. Przez otwarte okno wpadał porywisty wiatr, targając śnieżno białymi zasłonami. Odrywałem się co jakiś czas od lektury, spoglądając na Florence, ale kiedy tylko nasze spojrzenia się spotykały, uciekałem wzrokiem na karty książki. Takim sposobem nigdy nie skończyłem "Przeminęło z Wiatrem".
Pamiętam jak rok później, szedłem z Williamem jedną z uliczek w identyczną pogodę. Zatrzymał mnie i złożył parasol. Zrobiłem to samo. Nie mogłem patrzeć mu w oczy, gdyż rozwiewane krople wpadały mi w oczy. Złapał mnie za ramię i powiedział: "Widzę jak na nią patrzysz. Z tą uroczą poetycką chciwością." Rzuciłem na niego pytające spojrzenie, choć wiedziałem o kogo chodzi. Serce podchodziło mi do gardła. "Ale nie byłbyś w stanie mi jej odebrać. Jesteś zbyt lojalny." Zaciskał dłoń co raz mocniej. "Bliżej jej do głupoty. Ta lojalność Cię kiedyś zgubi." Puścił mnie. Uśmiechnął się jakby nic i ruszył przed siebie, zmieniając temat. Wtedy chciałem z tym skończyć, przez tą jedną chwilę, żałowałem i mu współczułem. Potem nastała zima i wyjechałem do Londynu na kilka tygodni. Tęsknota za ukochaną Flo i niskie temperatury, zamieniły znów moje serce w kostkę lodu.
Tamtego dnia również patrzyłem na nią, moim "chciwym poetyckim wzrokiem". Ale wówczas nie wiedziałem, że pozory mylą. Wtedy była tylko Florence. Jej błękitne oczy i czerwone usta. I tylko tego pragnąłem i tylko o tym myślałem.
Zadzwonił telefon. Will odebrał i od razu rzucił słuchawką. Zerknął kątem oka na Flo i wyszedł bez słowa.
- Zdradza mnie. - rzuciła i przysiadła się do mnie. - Kiedy go poznałam, był taki miły, był ideałem. Teraz, tak się zmienił. - zaszlochała. - Ty jesteś...inny i tak bardzo cenię sobie twoją inność. Jesteś taki jaki William był na początku, taki jakiego go pokochałam.
Siedziała tak blisko, że bez wdechu czułem jej perfumy. Wypełniały cały pokój. Miałem gęsią skórkę, kiedy jej oddech dotykał mojej skóry.
- Will taki nie jest. - mruknąłem, nie wiedząc co powiedzieć. - Ale...chociaż...być może...nie pamiętam już jaki był... - wyjąkałem. - Ja...bym...nigdy nie mógł zdradzić żadnej kobiety.
Przygryzła wargę. Złapała mnie za rękę. Zatrzymała moje serce.
- Nienawidzę go! - krzyknęła z przejęciem. - Miażdży mnie każdego dnia. Chciałabym się od niego oderwać, ale nie mam nic, a on może dać mi wszystko.
- Tak nie musi być.
- Widzę, że coś do mnie czujesz. - uśmiechnęła się i wstała. - Ale to nigdy nie wypali. - zamknęła okno. - Jestem od niego całkowicie zależna. - kilka kropel sztucznych łez spłynęło jej po policzkach.
Zamilkłem. William przestał być przyjacielem. Był przeszkodą, której należało się pozbyć.
To uczucie narodziło się właśnie wtedy i rosło we mnie kilka lat. Zanikało i budziło się znów. Kiełkowało, pozbywając mnie resztek moralności.
Prawdą jest, że niestety Willy był wspaniałym człowiekiem. Być może zbyt dumny siebie. Ale ta duma z wiekiem powoli zanikała.  Wypełniała go sztuczna pewność siebie. Kiedy wymagało tego towarzystwo, chwalił się majątkiem i odzywał się pewnie, bez namysłu, bo gdy myślał, stawał się wrażliwy. Uwielbiał towarzystwo kobiet. Kusił je i komplementował, siedząc u boku narzeczonej. Zwykłem tłumaczyć jego zachowanie pracą. Wszystkie te cechy wiążą się z aktorstwem. Co noc zmienia twarz. Wczoraj był gorącym kochankiem, dzisiaj wojennym bohaterem, jutro nieśmiałym romantykiem. Umiera jako Romeo i budzi się rankiem, będąc Hamletem. Dłużej niż jeden wieczór nie zostaje tą samą osobą. Widziałem jak powoli gubił się w swoich maskach. Błądził pomiędzy teatrem, a rzeczywistością. Zawieszony w literackiej fantazji, utożsamiał się ze odgrywanymi rolami.
Prawdziwy William był skromny, potrafił twardo stąpać po ziemi. Walczył o swoje. Znał swoje wady i przyznawał się do nich. Odznaczał się lojalnością wobec swoich przyjaciół i hojnością w stosunku do nieznajomych.
Z wyglądu był rosłym mężczyzną liczącym sobie metr osiemdziesiąt dziewięć. Kruczoczarne włosy zawsze elegancko sklejał żelem do włosów i zaczesywał do tyłu, podążając za hollywoodzką modą. Zwykle nie rozstawał się ze swoim szarym garniturem.
Widzisz, przyjacielu? Tak duża była różnica. Pokazywał mi, że niestety wszystko co czynimy, robimy pod publikę. Staramy się, aby społeczeństwo, zwłaszcza to liczące się, widziało nas w samych superlatywach. Zazdrościli naszego majątku, wyglądu i uwielbiali za charakter. Będąc częścią społeczeństwa, jesteśmy od niego obrzydliwie uzależnieni i nie potrafimy zrobić nic bez jego zgody.
William żył właśnie w  strachu. Otoczony zadufaną w sobie elitą, musiał utrzymywać się na jej poziomie. To było jego utrapienie. Ja, proszę mi wierzyć, jestem, a raczej byłem jego przeciwieństwem. Mierzyłem zaledwie metr siedemdziesiąt. Byłem niezwykle nieśmiały i nosiłem za długie spodnie. Urodziłem się szatynem o piwnych oczach. Choć zawsze uważałem, że piękno jest pojęciem względnym i każdy pojmuje je inaczej...ja byłem po prostu brzydki.
Nie potrafiłem zawalczyć o swoją rację. A kiedy się do tego zmuszałem - przegrywałem. Nigdy nie zrozumiałem za co pokochała mnie Florence.


Wiem, że miałam opublikować rozdział 3 dni temu, ale ciężko było mi się za to zabrać :D
Z góry przepraszam, wydawał się dłuższy kiedy go pisałam. 
Przepraszam również za jakiekolwiek błędy, trochę się gubię przy dialogach, za szybko piszę i raz ucieka mi kropka, a raz jest nie tam gdzie powinna być :) 

1 komentarz:

  1. Rozdział bardzo mi się spodobał. Muszę oficjalnie ogłosić, że zdobyłaś wierną czytelniczkę. ^^ Jak już mówiłam w poprzednim komentarzu, masz świetny styl pisania ;) Jednak nie przyszłam tu tylko po to, żeby chwalić. Niektóre rzeczy po prostu po małej korekcie można doprowadzić do perfekcji, a sama lubię, gdy ktoś mi pokaże jakie i gdzie. Ale uwaga, bo mam w zwyczaju czepiać się szczegółów! :D A więc:
    ~♥~ Niektóre zdania w pierwszym akapicie wydają się być zbyt krótkie. Wiem, jakie miałaś intencje, ale gdy czyta się tekst, czasami aż chce się kropkę zamienić na przecinek. Chyba wiesz o co mi chodzi? :)
    ~♥~ Zdanie: "Nie mogłem patrzeć mu w oczy, gdyż rozwiewane krople wpadały mi w oczy." można by zamienić na przykład na: "Nie mogłem patrzeć mu w oczy, gdyż deszcz był tak silny, że sam z siebie mrużyłem powieki". Nikt przecież nie lubi powtórzeń. :)
    ~♥~ Zdanie: "(...) niskie temperatury, zamieniły znów moje serce w kostkę lodu." Lepiej brzmiałoby "znów zamieniły". To drobiazg, ale jak już poprawiać, to wszystko. ;)
    ~♥~ Zdanie: "Tamtego dnia również patrzyłem na nią, moim "chciwym poetyckim wzrokiem." Tutaj po prostu nie będzie przecinka, chociaż gdyby się uprzeć można by go postawić między "chciwym", a "poetyckim". Nigdzie indziej. :)
    ~♥~ Zdanie: "Być może zbyt dumny siebie." Dumny Z siebie, lub PEWNY siebie :)
    ~♥~ Zdanie: "Kruczoczarne włosy zawsze elegancko sklejał żelem do włosów (...)" Tutaj zostawiłabym samo słowo "żelem", aby uniknąć powtórzeń. ;)

    A tak już z innej beczki, to świetnie opisałaś pracę Williama. Przenośnie odnoszące się do masek były po prostu nieziemskie. ^^
    Co do długości, jak sama wspomniałaś nie była powalająca, jednak myślę, że tak również jest w porządku. Widzę, że masz talent i się starasz, więc nie zmarnuj tego. ^^
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i życzę bardzo dużo weny! :)

    OdpowiedzUsuń